Korytarze kina Nowe Horyzonty w tym roku wyglądały zupełnie inaczej niż w zeszłym. Zniesienie obostrzeń i domniemany odwrót pandemii znów sprowadziły do Wrocławia rzesze kinomanów, których zabrakło w 2021. Momentami kino pękało w szwach, a do sali numer jeden znów ustawiały się gigantyczne kolejki. Chociaż fajnie było ponownie doświadczyć atmosfery żyjącego festiwalu, to uświadomiłem sobie, że przepełnione ludźmi przestrzenie działają na mnie stresogennie. Mimo to podczas kilkudniowego pobytu udało mi się obejrzeć dziewięć filmów. Jedenaście, jeśli chciałbym uwzględnić również te, z których wyszedłem zmorzony snem. Kiedy już nastawiłem się, że nie zobaczę niczego, co mnie naprawdę zachwyci, ostatni seans przed wyjazdem okazał się pozytywnym zaskoczeniem. Zobaczyłem wtedy Kawałek nieba Michaela Kocha, który w tym roku otrzymał w Berlinie Srebrnego Niedźwiedzia.
Pewnego razu w Alpach
Zupełnie nie miałem wtedy ochoty na powolne kino, a słyszałem, że film Kocha może być dość nużący. Muszę więc pogodzić się z faktem, że mam nieco inną percepcję upływającego czasu. Pomimo swojego stosunkowo długiego metrażu Kawałek nieba w ogóle mnie nie zmęczył. Wręcz przeciwnie: oglądałem go z zaangażowaniem aż do samego końca.
Jak sugeruje oryginalny tytuł (Drii Winter), film opowiada historię rozpościerającą się w okresie trzech zim w odosobnionej, położonej w Alpach wiosce. Poznajemy listonoszkę Annę, jej partnera Marka oraz córkę z poprzedniego związku. Tubylcy dosyć sceptycznie podchodzą do przybyłego z nizin mężczyzny (czyż to nie uniwersalny trop?), ale kobieta jest stuprocentowo pewna swojej miłości. Na ich drodze do szczęścia i możliwości sielankowego życia na tle malowniczych górskich pejzaży staje jednak choroba Marka. W mózgu mężczyzny pojawia się guz wpływający na jego zachowanie. Nowa sytuacja stawia Annę wobec wielu dylematów, od których zależeć może nie tylko jej szczęście, ale także dobrobyt córki i innych mieszkańców wsi.
Szwajcarska tragedia realistyczna
Snuta przez Kocha opowieść wyznaczana jest rytmem przemijających pór roku oraz pojawianiem się chóru, który na wzór antycznego prototypu swoją pieśnią zapowiada kolejne wydarzenia. Chór sytuuje historię w łatwych do odczytania wzorcach tragedii, co niektórym może wydaje się banalne, choć tutaj pełni uzasadnioną funkcję. Kawałek nieba w całości wydaje się przecież filmem balansującym pomiędzy — proszę wybaczyć to oklepane już nawiązanie do teorii kina — Bazinowską wiarą w obraz i wiarą w rzeczywistość.
Z jednej strony Koch okazuje się reżyserem-kreacjonistą, który fikcyjną opowieść zamyka w formalne ramy od wieków typowe dla szeroko rozumianej sztuki poetyckiej. Z drugiej — filmuje szwajcarską wioskę z niemal dokumentalnym zacięciem, przedstawiając typowe dla jej mieszkańców prace, zajęcia, relacje. Ta autentyczność nie bierze się znikąd i nie jest zasługą wyłącznie przemyślanego sposobu filmowania. Wszyscy, co może być sporym zaskoczeniem, biorący udział w przedsięwzięciu aktorzy byli pochodzącymi z tamtych okolic naturszczykami. Biorąc pod uwagę przejmującą autentyczność, z jaką Michèle Brand wcieliła się w główną bohaterkę, trudno uwierzyć, że kobieta nie miała do tej pory czynienia z filmową kamerą.
Takie połączenie prawdy obrazu i fabularnej fikcji niektórych odrzuci swoją sztampowością, innym zapewni fascynujące kinowe przeżycie. Splot dokumentu i zmyślenia przedstawiony w takiej formie wzmaga w moim odczuciu możliwość autentyczniejszego doświadczania emocji, których przekaźnikiem staje się opowiadana historia. Sytuuje to Kawałek nieba w estetycznym kręgu, który wierzy wciąż w możliwość syntezy prawdy i fikcji, a nawet przedstawienia tej drugiej jako nierozłącznie związanej z pierwszą. Niewzruszony emocjonalnie niedawnym seansem słusznie święcącego tryumfy Blisko Lucasa Dhonta, zaczynałem wątpić w swoje własne możliwości doświadczania wzruszeń w kinie. Dzięki filmowi Kocha doświadczyłem ich jednak kilkukrotnie w trakcie jego trwania.
Człowiek a świat
Na krótkie omówienie zasługuje jednak jeszcze bardziej warstwa realistyczna produkcji. Obok mającej poruszyć widzów historii nieszczęśliwej miłości, jak już wspomniałem, Koch przedstawia życie wioski. W tym obrazowaniu poczuć się można czasem (oczywiście jest to sporą przesadą) zabranym w czasy kultur preindustrialnych. Surowe warunki przyrodnicze, jakie oferują Alpy, wymagają bowiem od zamieszkujących te tereny ludzi innej niż w innych, przyjaźniejszych miejscach, inwencji. Dlatego chociaż widzimy sprawiające wrażenie całkiem nowoczesne maszyny (jak ta, której bohaterowie używają, by usuwać osunięte kamienie), mieszkający tam ludzie wykorzystują także techniki, które — wydawałoby się — należą do przeszłości (koszenie za pomocą kosy czy spuszczanie snopów z wykorzystaniem chałupniczo skonstruowanej machinerii). Widz może przyglądać się tym działaniom z niesłabnącym zainteresowaniem, odkrywając nowe relacje, jakie wytwarzają ludzie z własnym otoczeniem.
Właśnie taka ekologia jest również silnie wpisana w fabułę. Część wydarzeń i ich uzasadnienie są mocno związane z miejscem, w którym Koch ulokował fabułę. Psychologia bohaterów nie wydaje się tu zaśmiecona jakimiś sposobami wyobrażeń zacofanego życia na wsi, a jednocześnie uwypukla pewne nieciągłości i spięcia, widoczne w tym nowoczesno-archaicznym sposobie gospodarowania. Objawiają się one w podejściu do relacji w skazanej na siebie wspólnocie, gęstości interakcji, a także możliwości i ograniczeń, jakie to ze sobą niesie.
Piszę o tym trochę dlatego, żeby przy okazji dopiec polskiemu kinu. Odnoszę wrażenie, że nasza rodzima kinematografia zachłysnęła się ostatnio pewnego rodzaju negatywną „chłopomanią”. Polegałaby ona na protekcjonalnym przedstawianiu wsi jako wylęgarni głupoty i zaścianku, bez uwzględnienia czynników, które ją tak kształtują. Wieś szwajcarska jest w oczywisty sposób daleko od polskiej na wielu kulturowych i społecznych płaszczyznach. Jednak to, czego brakuje w polskich filmach, to pewna uwaga i ciekawość, jaką przypisuję Kochowi. Sposób, w jaki ten napisał swoich bohaterów, mógłby z korzyścią dla wszystkich trafić także do naszych twórców.
Melodramat poza gatunkiem
Kawałek nieba Kocha spodobał mi się czysto subiektywnie także ze względu na pewne rozwiązania narracyjne. Kamera, raczej statyczna, selekcjonuje w autorski sposób to, co dzieje się na ekranie. Nie zawsze podąża za bohaterami, czasem pokazuje, a czasem ukrywa to, co się wydarza. Wydał mi się pod tym względem film spowinowacony z niektórymi sposobami wyrazu preferowanymi przez filmy Szkoły Berlińskiej.
Nie chcę w tym miejscu bawić się za bardzo w detektywa śledzącego wpływy. Jednak na podstawie faktu, że jego debiut Marija brał udział w konkursie locarneńskiego festiwalu wraz z Wymarzoną ścieżką Angeli Schanelec można przypuszczać, że Kochowi nie jest obca twórczość niemieckiej twórczyni. Scena, w której Anna tańczy, a kamera pokazuje obserwującego ją Marka, wydała mi się niemal dosłownym nawiązaniem do podobnego momentu z Przemijającego lata.
Jestem przekonany, że forma i przekaz filmu Kocha nie są przepisem na jego uniwersalny sukces. Nie mam jednak również wątpliwości, że jest to film pod wieloma względami rewelacyjny. Michael Koch okazał się mistrzem reżyserii, łączącym prostą opowieść, dokumentację „obrazków z życia na wsi” i prawdy antropologiczne, takie jak stosunek człowieka do własnego otoczenia. Zrobił to z godną pozazdroszczenia sprawnością i nakręcił film, który na pewno na dłużej zostanie w mojej pamięci.
Przeczytaj też pozostałe teksty dotyczące filmów tegorocznej edycji Nowych Horyzontów.
Dodaj coś od siebie!