Ki czort mną kierował, kiedy wybierałem wygląd strony głównej bloga? Prosty spis dostępnych tekstów może i pociąga swoim estetycznym minimalizmem, ale i bezlitośnie odsłania moją największą słabość: brak regularności w pisaniu. Na pierwszy rzut oka widać dziesięć wpisów i jednocześnie to, że pochodzą one z przestrzeni trzech lat… Obecny wygląd mi się podoba, a jednocześnie czuję nieznośne ukłucie wstydu, więc nadszedł czas, żeby coś z tym fantem zrobić. Idealną ku temu okazją wydał mi się nadchodzący festiwal Nowe Horyzonty. Mógłbym przecież napisać serię notek o filmach, które można będzie obejrzeć podczas lipcowego wydarzenia, a które ja miałem okazję już zobaczyć. Czy tym razem mi się to uda — wyjdzie w praniu. Daję sobie ostatni rok (tym razem naprawdę) na to, aby tę przestrzeń ożywić. Na pierwszy ogień — Wataha (La Jauría).
Duszny las
Film w reżyserii Andrésa Ramíreza Pulidy, nagrodzony podczas canneńskiego Tygodnia Krytyki, intryguje już od pierwszej sekwencji. Opowieść rozpoczyna się od kilku nieoczywistych ujęć, których znaczenie wyjaśnia się dopiero wraz z rozwojem fabuły. Pod wpływem narkotyków i silnych emocji Eliú wraz z El Mono zabijają mężczyznę. Ofiarą miał być ojciec Eliú, ale dopiero po dokonaniu zbrodni chłopcy zorientowali się, że zamordowali kogoś innego. Za karę trafiają do położonego gdzieś w lesie ośrodka, który pełni nie tylko funkcję penalną, lecz również terapeutyczną. Młodzi kryminaliści biorą tam udział w terapiach grupowych i ciężko pracują. Jednak pewna kwestia związana z morderstwem pozostaje niewyjaśniona. Nie odnaleziono bowiem ciała zamordowanego mężczyzny. Co więcej, sami sprawcy nie potrafią zrozumieć, czemu zwłoki nie znajdują się tam, gdzie je porzucili.
Podczas oglądania filmu do głowy przyszło mi luźne skojarzenie z Władcą much Williama Goldinga. W powieści chodziło jednak o proces narodzin opresyjnego systemu wewnątrz grupy ocalałej z katastrofy lotniczej. W Watasze gra wydarza się w nieco innej skali. Tutaj tematem jest system, który najpierw chłopców doprowadza do popełniania zabronionych czynów, a następnie nieudolnie próbuje włączyć ich ponownie w struktury w założeniu poprawnie funkcjonującego społeczeństwa. Z powieścią Goldinga łączy film Pelidy jednak coś jeszcze innego. To duszna atmosfera, która sprawia, że wyczuwa się obecność jakiejś metafizycznej i złowrogiej instancji, czającej się gdzieś w dżungli. Jak gdyby dookoła ośrodka czyhało jakieś Zło, które nie pozwala więźniom wyjść na wolność, dosłowną i rozumianą duchowo.
Ojcobójstwo
Wolność omawiana jest zresztą w jednej scenie. Chłopcy rozważają kwestię ucieczki, ale większość z nich uznaje za bezzasadne chociażby próbować. Pulido zaangażował do swojego przedsięwzięcia naturszczyków, którzy świetnie sobie dają radę w przypisanych im rolach. Daje to niepokojące wrażenie, że amatorzy wcale nie musieli się za bardzo wczuwać w swoich bohaterów. Być może doświadczenia życiowe bohaterów nie są dalekie od ich rzeczywistości pozafilmowej, więc atmosfera defetyzmu nie musi być wcale w nich rozbudzana. Reżyser sam przyznał zresztą, że do zrobienia Watahy zainspirowało go kolektywne uczucie nienawiści wobec własnych ojców, które właściwe jest dla młodych chłopaków z Kolumbii, a zatem chciał zaimplementować element autentycznego odczuwania wewnątrz swojej fikcji.
Dla Eliú ojcobójstwo miało stać się nareszcie faktem. Ostatecznie jednak popełnił błąd. Znienawidzony ojciec wciąż żyje i, co gorsza, prawdopodobnie ma kontakt z młodszym bratem bohatera, którego ten chciałby przed rodzicem chronić. Być może jednak ta pomyłka, spowodowana przez zaburzony narkotykami ogląd rzeczywistości, go uratowała. Film pokazuje bardzo dosadnie, że faktyczna kara za zabicie własnego ojca — niewybaczalny zamach na patriarchalne prawo — może być dotkliwsza. Kiedy jeden z chłopaków z ośrodka protestuje przeciwko kontynuowaniu terapii, która w jego mniemaniu jest bezsensowna i nie przynosi zamierzonych skutków, spokojny zazwyczaj terapeuta — stanowiący dla podopiecznych kogoś in loco parentis — wpada w gniew i związanego buntownika wrzuca do kamiennej sadzawki. Figura dziwnie przypominająca rzymską praktykę poena cullei, polegającą na wrzuceniu zaszytego żywcem w skórzanym worku sprawcy patrycydu do morza…
Przemoc i patriarchat
Film Andrésa Ramíreza Pulidy pokazuje, że przemoc w społeczeństwach tak silnie patriarchalnych nieustannie się samoreprodukuje. Systemowa pętla ekonomicznej niesprawiedliwości zaciskająca się na szyi biednych powoduje patologie społeczne, które rodzą gniew maluczkich. Kilkakrotnie w filmie półnadzy i ubezwłasnowolnieni chłopcy kontrastowani są z dbającymi o swoje dobra materialne przełożonymi czy prokuratorami, troskliwie zajmującymi się szorowaniem własnych samochodów. Za swój gniew trafiają do ośrodka poprawczego, którego nieskuteczność w rozwiązywaniu systemowych problemów wywołuje jeszcze większą frustrację. W tym męskim świecie na horyzoncie nie rysuje się nawet obietnica innego rozwiązania. Choć gdzieniegdzie widoczna jest tęsknota za bardziej sfeminizowanym światem (młodszy brat Eliú z dumą nosi wytatuowane na swoim ramieniu imię ich matki), to kobiet jest w tym świecie raczej niewiele. Kiedy już się pojawiają, nie odgrywają znaczącej roli w zastanej rzeczywistości. Pozwalają też działać za siebie i w swoje imię innym, nawet nieletnim aktorom.
Z wyjątkiem — i tutaj Pulido pozwala sobie na zabieg, który jednym się spodoba, a innych może zirytować — dwóch scen, kiedy główny bohater spogląda bezpośrednio w kamerę. To wtedy reżyser ujawnia swoje religijne inklinacje. Obecne są one także w opowiadanej przez jednego bohatera anegdoty o człowieku, którego zabili Eliú wraz z El Mono. Kiedyś był on typowym drobnym przestępcą i kobieciarzem, ale po spotkaniu z „Niewidzialnym”, zupełnie zmienił swoje postępowanie. Takie też być może jest powołanie głównego bohatera, co filmowymi środkami sugeruje reżyser. A zatem rozwiązanie problemu jest nie z tego świata. (Jeśli rzeczywiście tak jest, to chyba serio jesteśmy w dupie).
Niezależnie jednak od takiego czy innego wydźwięku, trudno zaprzeczyć, że jest to świetnie zrealizowany film. Praca kamery, wykorzystanie elips w snuciu opowieści czy przejmująco autentyczna gra całej młodej obsady sprawiają, że to doświadczenie kinowe warte przeżycia. Trzyma w napięciu od samego początku aż do końca i zwraca uwagę na istotne problemy właściwe nie tylko dla kolumbijskiego społeczeństwa.
Film Wataha będzie można obejrzeć podczas Festiwalu Nowe Horyzonty.
Dodaj coś od siebie!