Antygona z Nowego Jorku

Antygona w Nowym Jorku, fragment plakatu

To nie jest tak, że jakoś szczególnie upodobałem sobie historię Antygony. Raczej zbieg okoliczności sprawił, że sięgnąłem po kolejną reinterpretację tej antycznej opowieści, tym razem literacką: kultowy już dramat Janusza Głowackiego Antygona w Nowym Jorku. Tekst bardzo krótki, ale treściwy. Co ciekawe, pomimo zupełnie innego pomysłu fabularnego autor porusza w nim kwestie podobne do tych z filmu Sophie Deraspe. Pomaga to w pewnym sensie zrozumieć istotę opowieści o antycznej buntowniczce.

New York, New York

Zamiast Antygony – Anita, bezdomna Portorykanka, która pragnie pochować Johnny’ego, rzekomą miłość jej życia. Oczywiście wykradzenie zwłok nie należy do rzeczy legalnych, ale tak naprawdę, inaczej niż w Tebach, w Nowym Jorku mało kogo obchodzi, co stanie się z kolejnym bezimiennym „homlesem” (z ang. homeless, bezdomny). W przeprowadzeniu pogrzebowej akcji pomagają kobiecie dwaj inni bezdomni: wyważony rosyjski żyd Sasza oraz cwaniakowaty Polak Pchełka.

Podkreślam narodowości bohaterów, bo są one jednymi z ważnych dla dramatu elementów. Nie tylko podkreślają one wielokulturowość nowojorskich pariasów, ale dla Głowackiego stają się przyczynkami do dyskusji o antysemityzmie, nacjonalnych przywarach i stereotypach. Przede wszystkim jednak służą one temu, co najważniejsze w Antygonie Głowackiego: demitologizacji „amerykańskiego snu”.

Bohaterowie, podobnie jak ci znani z antycznych tragedii, nie mają wpływu na swoje przeznaczenie. Nad tymi jednak nie ciąży fatum, lecz ideologia amerykańskiego kapitalizmu. Mami najbiedniejszych czekającym na nich za rogiem szczęściem, które osiągnąć można wedle zasady, że chcieć to móc. Głowacki zadaje kłam temu myśleniu. Jego bohaterowie są zawsze tylko postaciami scenicznymi, a nigdy upodmiotowionymi ludźmi. To marionetki niezdolne do podejmowania żadnych działań lub podejmujące tylko te, które nie mają wpływu na ich życiową sytuację.

Anita pragnie pochować Johnny’ego nie dlatego, że tak mocno go kocha. Faktyczność tej miłości podważana jest nie tylko przez innych bohaterów, ale i przez samo postępowanie bohaterki. Jej determinację rozumieć można jako zdesperowaną próbę udowodnienia sobie, że rodowity Amerykanin (rzekomo arystokrata z Bostonu) zasługuje na lepsze traktowanie niż emigranci. To skazana na porażkę próba interpretacji własnej sytuacji nie w kategoriach klasowych, ale narodowościowych.

Antygona nie przestaje marzyć

W każdej tragedii musi być chór. U Głowackiego tę rolę przejmuje postać policjanta, który co kilka scen zwraca się bezpośrednio do widzów. To właśnie on rozpoczyna dwuaktówkę od ironicznej anegdoty o jedynym bezdomnym, który postanowił stać się panem swojego losu:

Był taki jeden bezdomny na Columbus Circles. Leżał na chodniku, śmierdział i do nikogo się nie odzywał. Ja do niego mówię, a on nic. Aż tu jednego dnia on się na mnie dziwnie spojrzał, otrząsnął się i zaczął handlować używanymi książkami, przy Central Parku. (…) On miał amerykańskie wyczucie biznesu w jajach. (…) I chciałem wam powiedzieć, że gdyby reszta tych zazdrosnych skurwysynów nie udusiła go i nie wrzuciła jego trupa do rzeki, to on już w tej chwili by miał mieszkanie.

Sama postać policjanta nie tylko wyraża społeczne przekonania o gnuśności bezdomnych, ale staje się także figurą reprezentującą systemową przemoc. W kontekście ostatnich wydarzeń w Polsce i na świecie, podobnie jak u Deraspe, ten krytyczny wątek wybrzmiewa ze szczególną siłą. Policyjna przemoc jest wynikiem procesu dehumanizacji, zwieńczeniem wrogiej postawy wobec Innego, którym, jak wskazuje Głowacki w monologu zamykającym tekst, może kiedyś stać się każdy.

Strangers in the Night

Chociaż tekst dramatu niepozbawiony jest czarnego humoru, to mnie wydawał się on momentami wymuszony. W ostatecznym rozrachunku Antygona w Nowym Jorku jest przede wszystkim nieprzyjemną, acz celnie komentującą rzeczywistość, lekturą. A chociaż najmocniej obrywa się Ameryce, to ironia Głowackiego pozwala na odniesienie tej opowieści do kwestii uniwersalnych.

Tekst Głowackiego, zasłużenie, należy do klasyki teatru. W krótkim tekście autor porusza wiele wątków, które otwierają pole dla nowych, oryginalnych adaptacji scenicznych. Na temat samego tekstu można pisać długo i analizować go z wielu innych niż proponowana przeze mnie perspektyw. Wydaje się nawet, że dzięki temu pluralizmowi Antygona w Nowym Jorku, gdy wzięta na warsztat przez dobrego reżysera, wybrzmieć może nawet silniej na deskach teatru.

Niezaprzeczalnie jednak Głowackiemu chodziło przede wszystkim o kwestie nierówności społecznych oraz krytykę amerykańskiej mitologii sukcesu. Dlatego autor jako spinającą całość klamrę kompozycyjną ironicznie wykorzystał w swojej sztuce utwór Franka Sinatry, piosenkarza będącego kwintesencją amerykańskiej kultury. W piosence Strangers in the Night ikona amerykanizmu śpiewa, że „it turned out so well for strangers in the night” („nocnym nieznajomym wyszło to na dobre”). Kogokolwiek miał na myśli, na pewno nie byli to nowojorscy homlesi.

Dodaj coś od siebie!