Wypunktowanie wszystkich spostrzeżeń, które przychodzą na myśl podczas lektury powieści Normalni ludzie irlandzkiej pisarki Sally Rooney, nie jest proste. W niewielkiej objętościowo książce bowiem autorka porusza mnóstwo istotnych wątków. Ostateczny efekt prac Rooney robi wrażenie: w kompleksowy i wyczerpujący sposób udało jej się opisać bolączki okresu dojrzewania. W jaki sposób to osiągnęła?
Normalna młodzież
Opowieść o dwójce bohaterów rozciąga się na okres czterech lat przypadających na czas ukończenia szkoły i rozpoczęcia studiów w koledżu. Marianne i Connell, choć obracają się w tych samych kręgach, zdają sobie sprawę, że wiele ich różni. Fakt, że matka Connella pracuje jako pomoc domowa w domu Marianne, jednoznacznie określa różnicę zajmowanych przez nich pozycji społecznych. Nie to jest jednak najważniejsze, gdy uczęszcza się jeszcze do szkoły: kwestie ekonomiczne stają się istotne dopiero na studiach. Teraz jeszcze istotniejsze jest, że, inaczej niż Connell, Marianne nie należy do osób cieszących się szczególną estymą pośród rówieśników. Wręcz przeciwnie. Dlatego właśnie, nawet gdy nawiąże się między nimi szczególny rodzaj więzi, głównym zmartwieniem chłopaka będzie utrzymanie tej relacji w tajemnicy. Nie chce przecież wylądować na końcu szkolnego łańcucha pokarmowego.
Autorka charakteryzuje swoich bohaterów na trzy sposoby: poprzez ich wypowiedzi, myśli i podejmowane przez nich akcje. Posługuje się przy tym konsekwentnie prowadzoną narracją przeskakującą między dwoma czasami gramatycznymi. Posuwającą się na bieżąco akcję opisuje przy użyciu czasu teraźniejszego, co nadaje narracji ton sprawozdawczy, nieco wyzuty z emocjonalnego nacechowania. Jednak w międzyczasie sięga po dygresje uzupełniające czasowe elipsy (poszczególne rozdziały określają upływ czasu pomiędzy kolejnymi epizodami) w czasie przeszłym. Wtedy też narracja, choć trzecioosobowa, wzbogacona zostaje o informacje dotyczące odczuć bohaterów. I to odczuć często stojących ze sobą w sprzeczności.
Normalny rozdźwięk
To, co najważniejsze w powieści, ujawnia się przede wszystkim właśnie w różnicach pomiędzy wspomnianymi trzema elementami: myślami, wypowiedziami i działaniami bohaterów. Wewnętrzne skonfliktowanie i nieustanne przemiany postaci przyczyniają się do tego, że bohaterowie sprawiają wrażenie ludzi z krwi i kości. Przykładowo, Marianne początkowo opisana zostaje jako wcale nie urodziwa, a nawet brzydka:
But why Marianne? It wasn’t like she was so attractive. Some people thought she was the ugliest girl in school What kind of person would want to do this with her?1
Wraz z upływem czasu i zmiany rodzaju relacji między bohaterami, czytelnik zaczyna otrzymywać zgoła inne sygnały:
He tells her that she’s beautiful. She has never heard that before, though she has sometimes privately suspected it herself, but it feels different to hear it from another person.2
Pierwsza opinia spowodowana jest tym, że Marianne w owym czasie była postrzegana jako taka przez szkolną społeczność. W drugim fragmencie natomiast opinia ta przestaje mieć znaczenie. Społeczne brzydkie kaczątko staje się prywatnym łabędziem.
Normalna ewolucja języka
Wcześniejszą tezę, że narracja bardzo silnie związana jest z subiektywnym pojmowaniem rzeczywistości przez bohaterów, potwierdza język powieści. W tłumaczeniu, do kwestii którego jeszcze przyjdzie mi powrócić, mogą umknąć niektóre niuanse lingwistyczne ilustrujące przemiany bohaterów. Różnica między rejestrami językowymi z początku i końca powieści jest diametralna, choć zachodzi w sposób ewolucyjny. Wystarczy zauważyć obecność:
1. licznych chropowatości i potworków językowych typowych dla stylu potocznego czy socjolektu młodzieżowego:
He can’t even visually imagine himself as a lawyer, wearing a tie and so on, possibly helping to convict people of crimes.3
2. zdań zbudowanych parataktycznie, czyli zdań wielokrotnie współrzędnie złożonych za pomocą spójnika and lub bez niego. Takich przykładów w powieści jest bez liku.
Oba zjawiska pod koniec książki ustępują sformułowaniem bardziej wycyzelowanym i konstrukcjom literackim: zdaniom współrzędnie złożonym. Ta ewolucja odpowiada przemianom zachodzącym w bohaterach zyskujących nowe doświadczenia. Język zmienia się wraz z człowiekiem.
Normalna ewolucja postaci
Bo podobnie zmienia się rzeczywiście ich życiowe nastawienie wobec świata. Początkowo bohaterowie wspólnie wymieniają się książkami. Rozmawiają o Manifeście komunistycznym czy esejach Jamesa Baldwina o rasizmie. Mimo to ich postępowanie i sposób pojmowania świata wydaje się zaskakująco powierzchowny i ograniczony. Często nie wykazują się świadomością pozycji, jaką zajmują w społeczeństwie. Zwłaszcza gdy znajdują się w pozycji dominującej.
Marianne zdaje się nie zauważać, że inni znajdują się w obcej jej, gorszej sytuacji finansowej, a Connellowi umykają niuanse dotyczące jego uprzywilejowanej pozycji jako mężczyzny. Marianne umawia się z chłopakami, którzy reprezentują to, co „powinna” zwalczać. Connell nie potrafi wyzbyć się poczucia ekonomicznej niższości, które budzi się w nim dopiero w koledżu.
Oboje padną w pewnym momencie ofiarą stereotypów dotyczących ich małomiasteczkowego pochodzenia. Jednocześnie obydwoje lubią o sobie myśleć jak o politycznie świadomych, choć, zanim w końcowej partii książki faktycznie zaczną się angażować, są w stanie minąć wiec polityczny nie zainteresowawszy się, czego dotyczy. Są pretensjonalni, ale, cytując Juliana Barnesa — „what else is youth for?”.
Normalna seksualność
Jedną z centralnych i najważniejszych kwestii poruszanych w powieści Normalni ludzie jest ta dotycząca seksualności bohaterów. Dokładniej mówiąc: ich autopercepcji własnych upodobań jako dewiacji. Nie parafilii czy fetyszy, lecz właśnie dewiacji odróżniających ich od innych. I chociaż w powieści zawarta jest wskroś freudowska wykładnia przyczyn, z powodu których Marianne pragnie być uległa, a Connell miewa brutalne i sadystyczne popędy, niemożliwe do bezkarnej realizacji w życiu codziennym, to ważne jest coś innego: wstyd. Wszak bohaterowie pasują do siebie idealnie, a mimo to obawiają się zbytnio obnażyć swoich najbardziej skrytych pragnień przed kimś innym, nawet jeśli bardzo bliskim.
W jednej z kilku scen opisujących zbliżenie seksualne między bohaterami, Marianne prosi Connella, by ten ją uderzył. Jej prośba stoi w sprzeczności z wcześniej uzyskanym od niego zapewnieniem, że on nigdy by tego nie zrobił. Zapewnieniem, które niezgodne jest znowu z fantazjami Connella, skrycie czerpiącego satysfakcję z uległości Marianne. Rozwiązanie ich problemu wydaje się bliskie, a mimo to przez lata powodowani poczuciem wstydu oddalają się od siebie. Od siebie nawzajem i od siebie samych: Marianne spotyka się z typami, którzy spełniają jej seksualne zachcianki, a Connell popada w kliniczną depresję. Dlaczego nie mogą być jak normalni ludzie?
Normalni ludzie
Ale kim są normalni ludzie i czy można w jakikolwiek sposób nakreślić granice normatywności? Być może tak postawione pytanie brzmi jak przyczynek do refleksji o charakterze stricte filozoficznym czy socjologicznym. Jednak w powieści Normalni ludzie autorka wydaje się próbować udowodnić, że wyobrażenie normalności to kwestia niezwykle istotna dla naszego istnienia. Kwestia, przez którą nieustannie poddajemy nasze postępowanie ocenie moralnej, jako punkt odniesienia traktując innych, którzy w naszym odczuciu uchodzą za normalnych. Ta uległość w stosunku do mitycznej kategorii „normalności” jest czynnikiem, który uznałbym za najbardziej destrukcyjny dla zdrowia psychicznego bohaterów obwiniających się o rzeczy, na które nie mają wpływu i wyobrażających sobie, że wszyscy inni są po prostu normalni:
I don’t know what’s wrong with me, says Marianne. I don’t know why I can’t be like normal people?4
W końcu bohaterowie odnajdują swoją normalność, gdy przestają zajmować się swoim wizerunkiem w oczach innych. Wyzbywają się tego, co zapoczątkowało ich wieloletnią odyseję, gdy Connell bał się ujawnić swoją relację z Marianne. Ostatecznie jednak:
Marianne is neither admired nor reviled anymore. People have forgotten about her. She’s a normal person now. She walks by and no one looks up.5
Nienormalne tłumaczenie
Powyższy tekst zamierzyłem przede wszystkim jako recenzję powieści z elementami analitycznymi, ale na sam koniec nie mógłbym odpuścić kilku słów krytyki tłumaczenia książki. Nieprzypadkowo w korpusie tekstu odwołuję się do cytatów w języku oryginału. Czytanie książki rozpocząłem w wersji tłumaczonej przez Jerzego Kozłowskiego, jednak już w drugim rozdziale postanowiłem się poddać. Na szczęście dla mnie, zerknąłem jeszcze do oryginalnej wersji językowej. Na nieszczęście dla czytelników polskojęzycznych, Normalni ludzie zostali przetłumaczeni w sposób nieczytelny. Absolutnie fatalny.
Moją wątpliwość wzbudził już moment, który w polskiej wersji brzmi:
Mam ponad dziewięćdziesiąt procent – mówi Connell. – A ty z niemieckiego?
Też – odpowiada Marianne. – Chcesz się chwalić wynikami?6
Jak widać, oryginalne sformułowanie „are you bragging?” zostało z niewiadomych powodów sformułowane jako pytanie o chęci, chociaż samo chwalenie się miało już miejsce. Samo bragging w tym fragmencie przetłumaczyłbym raczej jako popisywanie lub przechwalanie się, ale to już tylko opinia: nie mam aspiracji, by tłumaczyć książkę od nowa.
Nawet tylko przytoczone wyżej cytaty z powieści zestawione ze specjalnie wyszukanymi przeze mnie odpowiednikami polskiego tłumaczenia ujawniają kilka problemów. Przykład. Opuszczone przez autorkę interpunkcyjne wyróżnianie dialogów (w angielskojęzycznych powieściach służą temu cudzysłowy) zostało przywrócone. W wielu miejscach zignorowano potoczną specyfikę języka bohaterów i literacko ją wygładzono, itd.
Jednak najbardziej zaskakujące są bodaj dwa ostatnie przykłady, czyli jedyne momenty powieści, kiedy do gry wprowadzone zostaje tytułowe sformułowanie. W oryginale Marianne chce BYĆ jak normalni ludzie, a polski czytelnik dowie się, że chce się tylko tak ZACHOWYWAĆ. Dalej Marianne jest NORMALNĄ OSOBĄ, po polsku jest NORMALNA. (W tym fragmencie wysoce wątpliwe jest również użycie słowa napiętnowana dla oryginalnego reviled: w tym zdaniu brzmi to po prostu okropnie).
Być może z mojej strony to jedynie czepialstwo, jednak w subiektywnym odczuciu, polska wersja po prostu zarzyna całą przyjemność lektury. To jakiś katastrofalny eksperyment, który zamienił bardzo dobrą powieść w niespójny bełkot. Niestety: kto chce naprawdę cieszyć się tą lekturą, powinien sięgnąć po oryginał.
- Dlaczego jednak Marianne? Przecież nie była specjalnie atrakcyjna. Niektórzy uważali, że jest najbrzydszą dziewczyną w szkole. Kto chciałby to z nią robić? (Wszystkie fragmenty w przypisach podaję za wydaniem polskim, w tłumaczeniu Jerzego Kozłowskiego).
- On jej mówi, że jest piękna. Nigdy jeszcze nikt jej tego nie powiedział, chociaż czasem w duchu podejrzewała, że może tak być, co innego jednak, gdy usłyszy się coś takiego od drugiej osoby.
- Nie jest nawet w stanie zwizualizować siebie jako prawnika, który nosi krawat i tak dalej i przypuszczalnie pomaga w skazywaniu przestępców.
- Nie wiem, co jest ze mną nie tak – powtarza Marianne. – Nie wiem, dlaczego nie mogę się zachowywać jak normalni ludzie.
- Marianne nie jest już ani podziwiana, ani napiętnowana. Ludzie o niej zapomnieli. Jest teraz normalna. Przechodzi obok i nikt nie podnosi wzroku.
- I got an A1, he says. What did you get in German?
An A1, she says. Are you bragging?
Dodaj coś od siebie!