W swoim przewodniku po duszy Berlina Dorota Danielewicz tak streściła poglądy pewnego nauczyciela śpiewu:
Każdy czysty dźwięk, który uda się wyśpiewać, powiadał Christian, czyni człowieka trochę bardziej wolnym. Każda pieśń zaśpiewana własnym głosem jest częścią drogi do siebie. A pieśń zaśpiewana dla innych jest jak objęcie drugiego, przyciśnięcie go do serca.
Po lekturze Drogi Jana jestem przekonany, że słowa Christiana ze Steglitz znajdują zastosowanie również w odniesieniu do opowieści. Ta nie zawsze była przecież czymś odmiennym od pieśni. Skłonny jestem przypuszczać, że moje przeświadczenie wcale nie jest obce autorce, której najnowsza książka wydaje się właśnie tym: pieśnią zaśpiewaną dla innych — przyciśnięciem do serca bliźniego.
Pieśń człowiecza
Używam słów podniosłych, które niektórym wydadzą się banalne czy niebezpiecznie bliskie komunałom. Faktycznie, istnieje ryzyko, że nie potrafię posługiwać się podobnymi sformułowaniami w sposób równie płynny i szczery, co Dorota Danielewicz, która odważnie otworzyła swoją książkę wyświechtanym (według mnie) mottem o pudełku czekoladek pochodzącym z filmu Forrest Gump. Od razu przyjąłem postawę przepełnioną powątpiewaniem. Przecież dla mnie tego typu cytat to zapowiedź sztampy. Teraz mi nieco wstyd, że zwątpiłem w umiejętności pisarki, której wcześniejszy przewodnik po Berlinie także wybił mnie z moich czytelniczych przyzwyczajeń.
Droga Jana to zatem pieśń o dwóch osobach, które los połączył więzią rodzicielską, a co za tym idzie: nierozerwalną. Jan jest synem autorki, cierpiącym na bardzo rzadkie schorzenie. Chociaż tytuł sugeruje, że książka opowiada jedynie o nim, to droga Jana jest równocześnie drogą matki towarzyszącej mu przez ponad dwadzieścia sześć lat życia.
Opowieść ta jest moim ciałem, jest również ciałem Jana.
Książka miała premierę niecały miesiąc temu, a, odnoszę wrażenie, otrzymuje sporo uwagi, co zresztą cieszy, bo teoretycznie jej tematyka nie zalicza się do zazwyczaj obecnej w głównym nurcie. Dla mnie rzeczywiście była to lektura nietypowa. Przede wszystkim dlatego, że choć utwór odwołuje się do sytuacji dla mnie zupełnie abstrakcyjnej, która nigdy nie będzie częścią mojego doświadczenia, to opowiada o niej w taki sposób, że wydaje się całkowicie bliska. Za pośrednictwem Drogi… czytelnik może poczuć, że od Jana oddzielony jest niewielką ilością stopni oddalenia, a przez to mocniej się angażuje i współodczuwa.
Sentymentalizm 2020
Mój zachwyt nie powinien budzić zdziwienia. Książka nie jest bowiem jedynie opisem partykularnego doświadczenia, lecz opowieścią, która od takiego doświadczenia wychodząc, buduje porozumienie z czytelnikami na najbardziej podstawowym poziomie: na poziomie człowieczeństwa.
Nie chcę przeprowadzać tu szczegółowej analizy. Zasygnalizuję jedynie, że Droga Jana wydaje się mi utworem potrzebnym w XXI wieku, będącym swoistą kontynuacją oświeceniowego nurtu sentymentalnego, stawiającego sobie za cel problematykę człowieka jako podmiotu poznającego świat oraz uwikłanego w więzi międzyludzkie. Utworem odwołującym się do osobistych emocji i doświadczeń i krążącym wokół zagubionej gdzieś w naszej kulturze kategorii „czucia” (Czucia bliźnich najwyższe czucia w tobie wzbudzą; Kochaj ludzi, cierp widząc, podobni gdzie cierpią).
To w pewnym sensie literatura mogąca uchodzić za wydarzenie towarzyszące wciąż przechodzącej swój zwrot afektywny humanistyce, która próbuje przywrócić na piedestał prymarne uczucia i emocje; chce na nowo połączyć się z najbardziej elementarnym sposobem bytowania człowieka w świecie. Dorota Danielewicz reprezentowałyby zatem afirmatywny nurt w polskiej literaturze. Coś, co z mojego punktu widzenia, jest w naszych czasach niezbędnym do przeżycia balsamem dla duszy w świecie wyzbytym z metafizyki. Jednocześnie Droga Jana jest potwierdzeniem, że o ciele, o somatycznym aspekcie życia ludzkiego, można pisać w sposób prosty i piękny, a o chorobie stojącej na przeszkodzie uzyskania psychosomatycznej kompatybilności – w sposób wyważony, z dozą optymizmu i dystansu.
Prosta lekcja życia
Język książki, do granic możliwości prosty i pozbawiony erudycyjnych wycieczek i zbędnych ornamentów stylistycznych wydawał mi się więc konsekwentną i adekwatną formą do rodzaju opowieści, którą snuje autorka. Ucieszyłem się zatem, gdy moje przypuszczenie zostało potwierdzone w tekście:
Opowiadając o drodze Jana i mojej, nie mogę czynić tego inaczej, niż używając języka Jana. Prosto, jak najprościej. Jakby on pisał te słowa, on, który pisać nie potrafi, lecz to przez niego właśnie powstała ta historia. Doświadczenie, słowo, książka.
Jak już wspomniałem, nie jest tak, że to doświadczenie staje się wyłącznym tematem książki. Droga Jana to przede wszystkim lekcja na uniwersytecie otwartym. Lekcja, której samodzielnego przeżycia autorka nie życzy nikomu i dzieli się nią z czytelnikami, by mogli oni wyciągnąć z niej to, co najważniejsze. Bez tego ciężaru, który dla wielu mógłby okazać się niemożliwy do udźwignięcia. Lekcja o rzeczach czasem błahych, które umykają naszej percepcji w życiu codziennym, jak chociażby ta, by „szanować swoje ciało za wszystko, co potrafi, niczego nie brać za pewne”.
Gorzka diagnoza
Co wcale nie mniej istotne, jest to opowieść o pewnym społecznym braku. Z kart książki przebija opowieść o poszarpanych sztandarach zapisanych hasłami głoszącymi idee solidarności społecznej; opowieść o niewydolności instytucjonalnej państwa opartego o system kapitalistyczny.
Głos niezwykle ważny, także ze względu na pamięć o matkach protestujących w lecie 2018 roku w Warszawie, które napotkały jedynie brak zrozumienia, milczącą zmowę osób zdrowych i wyzbytych współ-czucia. Osób, które nie widzą niczego złego w tym, że w „kapitalizmie przeżywa najsilniejszy, słaby nie ma szans” i które nie widzą problemu, że sytuacja ma miejsce „w kraju, w którym wartości chrześcijańskie stawia się na pierwszym miejscu”. W tym samym kraju, który zasłania się brakiem funduszy na pomoc najbardziej potrzebującym, a jednocześnie unika opodatkowania tych, którzy procentem swoich majątków mogliby zapewnić innym godny los.
Droga Jana to książka, która mnie zaskoczyła, poszerzyła mój horyzont empatii, nauczyła wielu rzeczy: zarówno w odniesieniu do życia jako takiego, jak i sposobu odnoszenia się i rozumienia potrzeb osób niepełnosprawnych. To książka napisana z głębi serca przez osobę, która swoje doświadczenie przeżyła i zaakceptowała. Myślę, że dla wielu, tak jak i dla mnie, okaże się lekturą cenną i wartościową. Lekcją z życia drugiego człowieka.
Dodaj coś od siebie!