Berlin i Barcelona — oba miasta leżą od siebie oddalone o ponad półtora tysiąca kilometrów. W roku 2019 taka odległość nie robi już na nikim wrażenia, bo lot samolotem trwa nie dłużej niż trzy godziny. Za sprawą tanich linii lotniczych niekoniecznie musi wiązać się też z ogromnymi kosztami. I dlatego też geografia jest najmniej istotna dla Eleny Trapé, reżyserki nagrodzonego na festiwalu w Maladze filmu.
Niespodziewana wizyta
Olivia, Eloi oraz Guille i Anna postanawiają zrobić niespodziankę swojemu dawno nie widzianemu przyjacielowi, Comasowi, od jakiegoś czasu mieszkającemu w Niemczech. W przeddzień jego 35 urodzin zjawiają się pod drzwiami berlińskiego mieszkania, co wcale nie wywołuje w Comasie większego entuzjazmu.
Berlin, Barcelona to kameralny film, którego szkielet opiera się na sylwetkach piątki wspomnianych bohaterów. Z jednej strony tematem są stosunki łączące poszczególne postaci, z drugiej — każda osoba zachowuje odrębność, pozwalającą zrozumieć ich indywidualne motywacje. Choć wizyta początkowo sprawia wrażenie bezinteresownej chęci ponownego spotkania z utraconym przyjacielem, wkrótce okazuje się że jest inaczej, a motywacje bohaterów wynikają z braku przepracowania przez nich swoich sytuacji życiowych.
Polski dystrybutor, jak to często bywa, swoim tłumaczeniem tytułu brutalnie zbanalizował wymowę filmu, który w oryginale trafnie zwie się „Odległości“. Te dystanse to nie geograficzne oddalenie między dwoma europejskimi miastami, lecz opis relacji między bohaterami, których, jak okazuje się w trakcie rozwoju akcji filmu, więcej dzieli niż łączy. Ale także stosunek bohaterów do samych siebie, ich autoalienacji, z której zdanie sobie sprawy będzie niczym uderzenie obuchem w głowę.

Berlin-Barcelona i inne dystanse
Film Eleny Trapé daje się rozpatrywać na co najmniej dwóch płaszczyznach. Po pierwsze, co podkreśla polski tytuł, jest to zabarwiony społecznie komentarz do sytuacji konkretnego pokolenia Hiszpanów. Przed kilkoma laty, w trakcie kryzysu ekonomicznego, niemalże osiemdziesiąt tysięcy obywateli Hiszpanii przybywało rokrocznie do Niemiec, co wywołało tam krajową debatę. Berlin, Barcelona może zatem pełnić niejako terapeutyczną funkcję: powrót do tego tematu może być wyrazem tęsknoty za utraconymi przyjaciółmi tych, którzy zostali, ale i eksplicytnym przywołaniu problemów, z którymi wciąż borykać się muszą młodzi ludzie w pokryzysowej Hiszpanii.
Jednak sam tytuł oryginalny uwydatnia, co w filmie najbardziej uniwersalne: obraz pokolenia szukającego swojego miejsca w życiu. Można by ograniczyć ów komentarz jedynie do osób mających, jak bohaterowie, około trzydziestu lat. Ich sytuacja wydaje się bowiem najbardziej dramatyczna. Zbliżając się do wieku średniego wciąż w dużej mierze nie mają pomysłu na siebie, jednocześnie czując jakiś nacisk społeczny, że to nie tak powinno wyglądać.
Z drugiej strony Berlin, Barcelona może z powodzeniem być także szerszym obrazem sytuacji ludzi młodych w czasach globalizacji. W czasach, gdy komunikacja ma być najłatwiejsza w historii świata, okazuje się najtrudniejsza. Bohaterowie, tak jak ludzie, mają problemy z artykułowaniem swoich potrzeb. Zamiast dążyć do zbliżenia i szczerze rozmawiać — grają w podchody, tłamszą w sobie emocje i w efekcie oddalają się od siebie. Fizyczne dystanse kurczą się w zawrotnym tempie, a w takim samym rosną mury między ludźmi.
Problematyczna parabola
Jakkolwiek mądry i świetnie zagrany to film, nie jest oczywiście pozbawiony wad. Trapé wraz z dwoma (!) współscenarzystami decydują się nierzadko na niezwykle mało subtelne, jeśli nie toporne, sposoby przedstawiania swoich postaci. Jednym z takich łopatologicznych momentów jest scena, w której trapiony problemami finansowymi Eloi decyduje się na kradzież stojącego na barze piwa. Innym, bodaj najbardziej irytującym, finałowa sekwencja, gdzie podczas kłótni Guille wygłasza kwestię będącą dosadną wykładnią znaczenia filmu. Znaczenia, którego obecność przeoczyć mógłby jedynie ociężały umysł. Kwestią sporną jest też kilka rozwiązań estetycznych, do których należy zbyt często używana technika kręcenia z ręki oraz melancholijnego rozmazywania obrazu.
Natomiast zimna tonacja kolorystyczna filmu jest nie tylko adekwatnym odmalowaniem tego, jak wygląda niemiecka stolica zimą. Emanujący z ekranu chłód ilustruje jednocześnie smutek, jakim nacechowana jest sytuacja zarysowana w filmie pozbawionym pozytywnych bohaterów. Tu każdy jest do bólu egocentryczny, skupiony wyłącznie na sobie, swoich problemach i swoich pragnieniach. Nawet Olivia, prowodyrka całego zamieszania sprawiająca wrażenie najbardziej bezinteresownej, okazuje się nie do końca uczciwą wobec innych i samej siebie.
W ostatecznym rozrachunku jednak trzeba uznać drugi film w dorobku reżyserki za całkiem sprawne kino. Kino oddziaływające, jak przypuszczam, przede wszystkim na rejestry subiektywnych przeżyć widzów. Nic w tym dziwnego, bo produkcja sama sprawia wrażenie wynikać z osobistego doświadczenia twórców.
Ciekawym jest to, że Berlin, Barcelona doczekało się na razie premiery jedynie w dwóch krajach: w Hiszpanii oraz u nas. Być może trudniej o bardziej podatny grunt dla historii, w centrum której znajduje się motyw emigracji rozsadzającej relacje międzyludzkie, niż Polska.
Dodaj coś od siebie!